top of page

Jak tam jest dzisiaj? Widok z lotu ptaka



Jest piękna. W ten cudowny, nieoczywisty sposób, który tak do mnie przemawia za każdym razem. Na razie składa się z pustej, porośniętej suchą trawą i kosmaczkiem przestrzeni w jednej części i lasem w drugiej, ale oczami wyobraźni widzę jej ogromny potencjał i to, jaka będzie kiedyś.


Wszystko we mnie wyrywa się do urzeczywistnienia tej wizji, do pracy w ziemi, sadzenia, oczyszczania i zasiedlania… Do tych setek małych kroczków, które ostatecznie stworzą moje miejsce, moje Siedlisko. Wzrusza mnie sama myśl o tym, że mogę, od początku, własnymi pomysłami i własnymi rękami.


A mogę, bo w odpowiednim momencie podjęłam odpowiednią decyzję. Serię decyzji. Trochę to trwało, bo już lata temu zaczęłam bawić się tym pomysłem, nadawać mu kształt, dopasowywać do możliwości i trochę rozmytych pomysłów na przyszłość. Życie, jak to życie, weryfikowało, zmieniało kierunek, ale ten pomysł tkwił gdzieś we mnie, nie poddawał się zwątpieniu. Nie byłam pewna jak, gdzie ani kiedy, nie byłam pewna czy dam radę, finansowo, czasowo i logistycznie… No bo jak? Ja tu, sama, z życiem i pracą zakorzenionymi w Irlandii, ja miałabym znaleźć sposób i siły na taki wielki projekt?



Cel był niepewny, ale mimo wszystko zaczęłam się przygotowywać. Podobnie było wcześniej ze zmianą kariery z managera w korporacji i przejście do coachingu, usamodzielnienia się. Nie byłam pewna jak i kiedy, ale zaczęłam budować podwaliny – oszczędności, zmianę podejścia, nową listę rzeczy, w które warto było zainwestować, naukę i budowanie jak najbardziej realnej świadomości tego, co mnie może czekać. Nie chciałam, i nie chcę teraz, wejść w tak ważny projekt tylko z garścią marzeń i myślą o tym, jak będzie pięknie. Bo marzenia to jedno, ale jednak trzeba mieć czas, pomoc i środki, żeby te marzenia budować. I być gotowym na pokonywanie tych niezliczonych drobnych trudności napotykanych po drodze.



Przygotowałam się. Mam czas. Czas poniekąd wymuszony obecną sytuacją w różnych dziedzinach mojego życia, no i ogólną sytuacją na świecie, ale równocześnie dobry – zmuszający moją niecierpliwą duszę i głowę do spokoju, dający możliwość przemyślenia, wybrania najlepszej drogi, przetestowania pomysłów. Wiem, że ten projekt zajmie lata i jestem z tym pogodzona (co nie znaczy, że ta myśl mi się tak do końca podoba 😊). Na razie, kiedy tylko mogę, tworzę i wykorzystuję okienka czasowe, żeby polecieć do Polski i popchnąć sprawy do przodu.


W jakiś sposób ta ograniczona dostępność sprawia, że każdy moment ma szczególne znaczenie, wyrazisty smak. Nawet pisząc te słowa w moim irlandzkim mieszkaniu czuję falę ciepła i ekscytacji rozchodzącą się po całym ciele. I już czekam na moment, kiedy za parę tygodni znowu wsiądę w samolot i będę mogła być tam, na miejscu, obserwować i tworzyć zmiany. A kiedy pojadę następnym razem, wszystko będzie znowu odrobinę inne, witające mnie nowymi zapachami, kolorami i odgłosami. Już będzie trochę bardziej moje, domowe.



A jak tam jest?



Jak już wspominałam, działka jest trochę nietypowa. Jej granice nie tworzą ani jednego kąta prostego, a do tego przebiega skośnie do drogi. Mimo, że bok wzdłuż szosy ma około 170 metrów długości, styka się z nią tylko przez 6 metrów i przez ten niewielki wjazd dostajemy się na teren. Każda strona przylega do innego rodzaju terenu: lasku, pola ze strzelającą ku niebu kukurydzą, nieużytkiem.


Całość ma ponad 8 tysięcy metrów kwadratowych, z czego ponad 5 tysięcy metrów to las. Mam własny las! Kiedy tam jestem i patrzę na tę przestrzeń, a wiatr przynosi świergot ptaków i szum drzew, oddycham pełną piersią i chłonę te wrażenia całą sobą. Czuję, że to moje miejsce. Tego potrzebuję.


Kiedy wzniesiesz się ponad korony brzóz, sosen i świerków, zobaczysz, że wokoło rozciągają się kolejne, ogromne połacie lasów, łąk i pól. W promieniu kilku kilometrów jeziora, rzeki i kanały. Dojeżdża się przez małe wioseczki, mijając otulone polami gospodarstwa i niewielkie domki letniskowe. To moje rodzinne strony. Tam rowerami jeździliśmy latem się kąpać, w tych lasach zbieraliśmy jagody i wiaderka grzybów, tam były festyny i kiełbaski przy ogniskach.


Zmieniłam się, dorosłam, to wszystko ma teraz dla mnie inne znaczenie. Doświadczyłam "wielkiego świata" i wielkich korporacji, a teraz podejmuję bardzo świadomą decyzję - wracam do domu…




Comments


bottom of page